Znakomitą opcją na niedrogie, szybkie przekąski są ponadto lokalne piekarnie – sycące placki chaczapuri kupicie tu już od 2,50 GEL. Nasza piekarnia gruzińska Nodaris Puri w Toruniu. Gdy jedziecie do Gruzji na samodzielnie zorganizowany wyjazd, potrzebną ilość pieniędzy na jedzenie jest więc dość łatwo obliczyć.
Gruzja, to państwo, które chciałem odwiedzić od dawna. Wiele naczytałem się na temat żyjących tam ludzi, ich gościnności, uprzejmości i "miłości" do Polaków po roku 2008. Chciałem doświadczyć tego wszystkiego na własnej skórze. Odkładałem jednak wyjazd do Gruzji z roku na rok, gdyż mój rosyjski stoi na niskim poziomie. Dwa lata nauki w podstawówce wystarczyły do tego, by rozumieć ten język, poznać cyrylicę (co przydało mi się niejednokrotnie, podczas pilotowania grup w Bułgarii), ale jeśli chodzi o komunikację w tym języku, to wciąż mam blokadę. Na szczęście jest Magda (btw, najlepsza osoba, jaką poznałem od dłuższego czasu ;) ), która od roku uczy się tego języka i posługuje się nim znacznie pewniej niż ja. Gdy szukaliśmy jakiegoś miejsca, gdzie moglibyśmy lowcostowo wyjechać na urlop i trafiliśmy na tanie bilety do Kutaisi, wybór był prosty - lecimy na dwa tygodnie do Gruzji! Widok na Gruzję z samolotu Od momentu zakupienia biletów mieliśmy miesiąc na przygotowanie do wyprawy. Czytaliśmy masę poradników, blogów, czerpaliśmy informacje bezpośrednio od blogerów. Stworzyliśmy sobie listę rzeczy, które chcielibyśmy zobaczyć, zwiedzić i tak narodził się pomysł, by zahaczyć jeszcze o Armenię. Do Azerbejdżanu też myśleliśmy wstąpić, ale wizja walki o wizę i dodatkowych kosztów szybko nam ten pomysł wybiła z głowy (oczywiście nie na zawsze, bo ja od kiedy przeczytałem "Przedwiośnie" zawsze chciałem odwiedzić ten kraj i wiem, że kiedyś to zrobię). Zdobywając informacje na temat naszej przyszłej podróży skupiłem się na pozytywnych aspektach, natomiast Magda... no cóż, bardziej na tych racjonalnych (psy z bieszenstwem, laseczki cholery w rzece, malarie, itd :D ). Dzięki temu przygotowaliśmy się wyśmienicie do wyprawy i cały nasz bagaż był pięknie zaplanowany. Nasz bagaż przed podróżą. W tym dużym plecaku jest jeszcze namiot. Plan był prosty, przylatujemy do Kutaisi, lecimy stopem do Mestii, tam spędzamy dwa dni chodząc po okolicznych szlakach; stamtąd śmigamy na Tibilisi, gdzie spędzamy max jeden dzień i lecimy na północ, Gruzińską Drogą Wojenną do Kazbegi. Śpimy przy Świątyni Tsminda Sameba i wchodzimy jak najwyżej na Kazbek (przynajmniej do Lodowca Gergeti), kolejna noc przy świątyni i stamtąd znowu do stolicy na konkretniejsze zwiedzanie. Potem udajemy się do Armenii, gdzie zwiedzamy stolice, śpimy na Khor Virap z widokiem na Ararat, może zwiedzamy jeszcze jakąś atrakcję w okolicach stolicy (a jest ich bez liku) i południem Gruzji lecimy stopem przez Wardzię w stronę wybrzeża, skąd mamy lot z Batumi do Polski. Plan był dość luźny i bardzo dobrze, bo podróże po Gruzji rządzą się własnymi prawami :) Przekonaliśmy się o tym już... na lotnisku w Pyrzowicach. Z powodu gęstej mgły i braku systemu ILS, który to nie pozwala na lądowanie i startowanie samolotów w trudnych warunkach atmosferycznych na tym lotnisku, nasz lot był opóźniony o... 11 godzin. Dzięki czemu plan na pierwszy dzień podróży wziął w łeb. Lądujemy w Kutaisi o 16:40 czasu lokalnego, czyli znacznie za późno by dotrzeć stopem do Mestii. Ale nie załamujemy się i próbujemy. Chcemy przynajmniej dotrzeć do Zugdidi, a stamtąd łapać marszrutkę następnego dnia rano. Po przebrnięciu przez stado nagabywaczy, oferujących najróżniejsze ceny za podwózkę marszrutkami (busiki typu ford transit, itp) lub taksówkami w różne miejsca Gruzji, ustawiamy się przy głównej drodze tuż obok lotniska, biegnącej w stronę wybrzeża na zachód i Tibilisi na wschód. Nie mija pięć minut, jak zatrzymuje się czarne BMW z przyciemnionymi szybami, pękniętą przednią szybą i dwoma Gruzinami w środku, wyglądającymi nieco spod ciemnej gwiazdy. Magda się trochę cyka, ale podchodzimy i zagadujemy gdzie jadą. Okazało się, że wytatuowani goście dość słabo mówią po rosyjsku (chyba nawet słabiej niż ja), ale zmierzają kilkadziesiąt kilometrów w tę samą stronę, co my, a potem dopiero zjeżdżają z głównej drogi.. Nie namyślając się długo wsiadamy i dzięki temu już mamy okazję zobaczyć, jak się jeździ w Gruzji. O gruzińskich kierowcach i ich brawurowej jeździe krążą legendy, a my już wiemy, że jest w nich ukryte nie ziarnko prawdy, a całkiem porządny głaz. Wyprzedzanie na trzeciego, a nawet na czwartego, ciągłe używanie klaksonu (to chyba wg Gruzinów najważniejsza część wyposażenia samochodu i nie wyobrażam sobie, by któryś kierowca wyruszył w trasę z niedziałającym klaksonem. Hamulcami czy sprzęgłem tak, ale nie klaksonem) czy mijanie z dużą prędkością włażących niespodziewanie na drogę krów lub świń... dużo by pisać. Ja z napięciem obserwowałem, jak chłopak prowadzący beemkę radzi sobie z coraz to nowymi przeciwnościami na drodze, a Magda kurczowo trzymała plecak i szczypała mnie w rękę oraz zamykała oczy. Trzeba jednak przyznać, że zarówno ten kierowca, jak i kolejni, z którymi mieliśmy okazje podróżować, mają niesamowity refleks oraz świetnie radzą sobie za kółkiem, nawet po spożyciu alkoholu ;) Krowy, wszędzie krowy... Przez to, że bariera językowa nieco utrudniała nam kontakt z chłopakami w czarnym samochodzie, postanowili oni włączyć bardzo głośno muzykę, zapalić papierosy i tak minęły nam pierwsze kilometry przejechane stopem z wiatrem we włosach wpadającym przez szeroko otwarte okna. Chcieli nas nawet poczęstować piwem, ale jeszcze za krótko byliśmy w tym kraju, by je przyjąć i grzecznie odmówiliśmy. Jakie było nasze zdziwienie, gdy w pewnym momencie z głośników usłyszeliśmy słowa piosenki w naszym ojczystym języku. Otóż na płycie znajdował się jakiś polski kawałek disco-polowy. Niestety nie wiem jaki, gdyż kompletnie nie słucham tego typu muzyki (no może poza momentami, jak mi Magda puści jakiś kawałek, który później się wkręci na tyle, że nie można się go pozbyć w żaden sposób ;/ ). Gdy dotarliśmy do miejscowości, gdzie Gruzini zjeżdżali z głównej drogi, postanowili nas wysadzić w dogodnym miejscu do łapania stopa, tuż przy zatoczce przy wyjeździe ze stacji benzynowej. Na pożegnanie obdarowali nas szczerymi uśmiechami, pomachali i ruszyli z piskiem opon w swoją stronę. Nie wiem czy minęły 2 minuty, jak zatrzymało się kolejne auto - Mazda (nie wiem, jaki dokładnie model, ale jakiś wan) z kierownicą po prawej stronie (co mnie nieco zaskoczyło). Kierowca nie był również za bardzo rozmowny, ale jechał kilkanaście kilometrów w tym samym kierunku, co my, więc nas zabrał. Praktycznie cały czas rozmawiał przez telefon, ale jechał mniej brawurowo niż jego poprzednicy. Kolejnym zatrzymanym przez nas samochodem był nowiutki Nissan, prowadzony jak się potem okazało przez policjanta z Tibilisi (był to pierwszy policjant w Gruzji, który zatrzymał się po tym, jak machnąłem ręką, ale nie ostatni). Vakhao, bo tak miał na imię, okazał się miłym gościem, który uległ urokowi Magdy tak bardzo, że zaproponował pomoc i nocleg, gdy będziemy w stolicy kraju. Dał swój numer telefonu, a gdy już wysiadaliśmy w miejscowości, do której zmierzał, kazał Magdzie znaleźć na swoim smartfonie siebie na fb, by mógł ją od razu zaprosić do znajomych. Coś, gdzieś na trasie do Zugdidi W miejscowościach, w których wysiadaliśmy, stanowiliśmy nie lada atrakcję. Ich mieszkańcy podchodzili do nas, zagadywali skąd jesteśmy i dokąd zmierzamy. Ogólnie było to bardzo przyjemne i czuliśmy zewsząd płynącą do nas sympatię, ale także ciekawość i chyba niedowierzanie, że podróżujemy stopem. Wielu oferowało, że zatrzymają dla nas marszrutkę albo taksówkę, ale my oczywiście grzecznie odmawialiśmy i szliśmy w kierunku miejsca, gdzie mogliśmy spokojnie zatrzymywać kolejne auta. Ostatnim samochodem, jakim mieliśmy okazję zatrzymać tego dnia, a jednocześnie dotrzeć nim do samego Zugdidi był całkiem nowy mercedes, prowadzony przez Giorgija. Dzięki temu chłopakowi poznaliśmy, co tak naprawdę znaczy Gruzińska gościnność. Jechał on z Tibilisi do swojego rodzinnego domu, znajdującym się w miejscowości, którą obraliśmy sobie za cel po tym, jak opóźnił się nasz samolot. Giorgij zaproponował nam, że nie tylko zabierze nas do Zugdidi, ale także pokaże nam morze i zapewni nocleg. Oczywiście początkowo grzecznie odmówiliśmy, ale jak już zadzwonił do mamy, by szykowała kolację, nie mieliśmy innego wyjścia, jak zgodzić się na wszystko. Takie smakołyki czekały na nas u mamy Giorgija Gdy przyjechaliśmy na miejsce, to czekał już syto zastawiony stół. Na nim prawdziwy, gruziński chleb, grillowane mięso, warzywa, owoce paichu (to chyba była marynowana na słodko gruszka, ale pewności nie mamy) i oczywiście wino. Nana - mama Giorgija, okazała się przemiłą kobietą, która nadawała ton i tempo toastom oraz z którą można było porozmawiać praktycznie o wszystkim. Gdy się najedliśmy i napiliśmy do syta, Giorgij zgodnie z wcześniejszą obietnicą, zabrał nas do oddalonej około 20 km miejscowości - Anaklii. Pospacerowaliśmy po plaży, posiedzieliśmy nad morzem, posłuchaliśmy szumu małych fal, uderzających o niewielkie skałki wystające z wody. Czuliśmy jednak z Magdą zmęczenie wrażeniami pierwszego dnia w kompletnie nowym miejscu i około północy wróciliśmy do domu Giorgija. Spytaliśmy się go, gdzie możemy rozbić nasz namiot, ale on tylko się uśmiechnął, machnął ręką i kazał iść za nim oraz Naną. Anaklia Dom Giorgija z zewnątrz był w stanie surowym, ale w środku miał wyremontowane pokoje. Nas zaprowadził do pięknego, urządzonego w ciekawym stylu pokoju ze starymi meblami, fioletowymi zasłonami (Magda pewnie nazwałaby ten kolor jakoś inaczej, ale dla mnie to był fiolet :P ), obrazami na ścianach i ogromnym, wygodnym łożem. I tak pierwszą noc naszej wyprawy, gdzie nastawieni byliśmy na spanie w dzikich warunkach pod namiotem, spędziliśmy w miejscu, którego kompletnie się nie spodziewaliśmy. Giorgij pokazał nam również, gdzie jest wychodek, ale nie odważyliśmy się z niego skorzystać i po umyciu się za pomocą nasączonych chusteczek wskoczyliśmy do wyra. Mimo ogromnego zmęczenia, dość długo z wrażenia nie mogliśmy zasnąć. Miał być namiot, a było takie łoże :) Rano czekało nas śniadanie, które spożyliśmy wraz Giorgijem, jego mamą i ciotkami. Oczywiście było przepyszne i nie zabrakło domowego wina. W podzięce zostawiliśmy widokówkę z naszymi danymi i podziękowaniami za gościnę. Widniały na niej zabytki Wrocławia. Następnie Giorgij zapakował nas do auta i zawiózł do centrum miasta, gdzie czekała nas marszrutka do Mestii. Było to dla nas niesamowite przeżycie, że już pierwszego dnia mogliśmy poczuć na własnej skórze, jak wygląda prawdziwa gruzińska gościnność. Już wtedy wiedzieliśmy, że ten kraj jest szczególny, ale naprawdę zakochaliśmy się w nim, po spędzeniu nadprogramowych dni w stolicy Swanetiii - Mestii. Z Giorgijem i jego rodziną. Gruzja i Armenia - pierwsze spotkanie z Gruzją Reviewed by RepLife on 23:08 Rating: 5 Nastąpiło więc szybkie opracowanie trasy, zebranie informacji z forum kaukaskiego, przygotowanie zaopatrzenia i potrzebnego sprzętu, a tu niespodzianka – map brak, ale jest przewodnik Bezdroży Gruzja, Armenia oraz Azerbejdżan. Magiczne Zakaukazie. Z nim i mniej więcej określoną czasową trasą rozpoczęła się przygoda.leży nad nim Kowno ★★★ NIZICA: prawy dopływ rzeki Gwda ★★★★★ sylwek: DRAWSKO: jezioro, przy którym leży Czaplinek ★★★ PARSĘTA: rzeka, nad którą leży Kołobrzeg ★★★ SZCZYRA: lewy dopływ rzeki Gwda ★★★★★ sylwek: ADRIATYK: nad nim leży Wenecja, Split ★★★ OBIEŻYSMAK: krasnal, leży brzuchem do
Oszacowanie budżetu na wyjazd było dla nas o tyle trudne, że jechaliśmy po raz pierwszy na dłużej niż 2 tygodnie, a do tego od razu do kilku krajów. Ale nasze założenia finansowe się sprawdziły. Ba! Nawet wydaliśmy mniej niż zakładaliśmy! Najpierw chciałabym nas trochę scharakteryzować. Gdybyśmy mieli określić siebie w podróży wg następującej skali: 1 – tylko autostop, namiot, najtańsze jedzenie i w ogóle podróż za grosze, oby tylko podróżować najlepiej cały czas! 2 – podróżujemy dość tanio, głównie stopem, mamy też namiot, jedzenie przyrządzamy sami albo jemy w tanich lokalnych knajpkach, ale jeśli chcemy czegoś spróbować, to sobie to po prostu zafundujemy, nie jesteśmy sknerusami 3 – najlepiej, żeby standard noclegu był taki jak w domu, podróżujemy własnym samochodem albo lokalnym transportem, jemy w knajpkach i restauracjach 4 – samochód można zawsze wynająć, standard ma być lepszy niż w domu, a jedzenie porządne, w końcu na wakacjach ma się odpocząć od szarej rzeczywistości 5 – jak szaleć, to szaleć! to zdecydowanie jesteśmy numerem 2. Swój budżet wyliczyliśmy wg pewnego schematu, który opracowaliśmy na podstawie kilkuletniego (już?) doświadczenia w podróżach dalszych, bliższych, dłuższych i krótszych. Samemu schematowi poświęcę odrębny wpis, a teraz już konkrety. Budżet podzieliliśmy na dwie grupy, a te na cztery podgrupy: 1. przed wyjazdem zakup rzeczy potrzebnych na wyjazd ten i kolejne (np. ciuchy, plecaki, sprzęt foto, członkostwo w Wizzair Discount Club) zakup rzeczy potrzebnych na konkretnie ten wyjazd (np. kosmetyki, jedzenie, ubezpieczenie, bilety lotnicze, mapy, przewodnik itp.) 2. w trakcie wyjazdu koszty, których na pewno nie unikniemy (np. wejściówki albo przejazdy taksówką czy busem do niedostępnych miejsc) średnie koszty życia na dzień na osobę, czyli to, gdzie można najwięcej zaoszczędzić (w tym będą noclegi, przejazdy, zakupy i inne niespodziewane wydatki) Poniżej podajemy uproszczony przelicznik walut, którym się kierowaliśmy przy układaniu budżetu (zawsze zaokrąglamy do góry): 1 gruzińskie lari (GEL) ~ 2 pln (dokładnie w chwili pisania tego postu 1,94 pln, przed wyjazdem był bardzo podobny) 1000 armeńskich dram (AMD) ~ 8 pln (7,93 pln) 1 turecka lira (TRY) ~ 2 pln (1,58 pln) – w tym przypadku zawyżyliśmy dużo do góry, żeby było łatwiej liczyć 1 dolar amerykański (USD) ~ 3,30 pln (3,24 pln) Kurs walut przed wyjazdem sprawdzamy zawsze na stronie PS. Do Gruzji i Armenii bardziej opłaca się wziąć dolary niż euro – jest lepszy kurs. A teraz nasze założenia budżetowe w cyferkach: 1. przed wyjazdem sprzęt potrzebny na wyjazd ten i kolejne: tego właściwie nigdy nie liczymy do kosztów wyjazdu – co jakiś czas sprawdzamy swój sprzęt i ewentualnie uzupełniamy go z budżetu, który ustalamy na początku roku, ale wspomniałam o nim, żeby uprzedzić pytania o właśnie te rzeczy zakup rzeczy potrzebnych na konkretnie ten wyjazd: 1680 pln; w skład wchodzą: – kosmetyki, jedzenie, mapy i przewodnik: ok. 400 pln – ubezpieczenie na 40 dni dla dwóch osób w Warcie: 580 pln – bilety lotnicze w Wizzair Warszawa-Kutaisi dla dwóch osób + 1 duży bagaż podręczny + bagaż rejestrowany: 700 pln 2. w trakcie wyjazdu po zaplanowaniu, co chcemy zwiedzić, przygotowaliśmy na ten cel 1000 pln (szczegóły za chwilę) Po przeanalizowaniu cen w Gruzji, Armenii i Turcji, a także wzięciu pod uwagę, że będziemy jeździć głównie autostopem i poza miastami spać w namiocie, przyjęliśmy, że 15$ na osobę na dzień to wystarczająca kwota (komu się nie chce liczyć powiem tylko, że to wychodzi 100 złotych za dzień / parę). Ponieważ byliśmy elastyczni, a nasz wyjazd miał trwać do 40 dni, to część pieniędzy mieliśmy przy sobie, a pozostałą część wypłacaliśmy. Dużo wcześniej już czytaliśmy o Gruzji i Armenii i zaplanowaliśmy, co mniej więcej chcemy zobaczyć. Na miejscu oczywiście życie weryfikowało nasze plany i czasem z czegoś rezygnowaliśmy, a w ogóle to okazało się, że w wielu miejscach respektowana jest karta studencka ISIC. Poniżej nasze przedwyjazdowe założenia (ceny podane obok atrakcji są za jedną osobę bez zniżki; ceny w nawiasie są po uwzględnieniu zniżki studenckiej za osobę): 1. Gruzja (400 pln przeznaczyliśmy, ale w sumie wyszło 180 pln) – Jaskinia Prometeusza 6 GEL (3 GEL) – Muzeum Stalina w Gori 15 GEL (10 GEL) – Muzeum Narodowe w Tbilisi 5 GEL (1 GEL) – Galeria Narodowa w Tbilisi 5 GEL (1 GEL) – taxi w Mcchecie 20 GEL – po wynegocjowaniu zapłaciliśmy 15 GEL – taxi do Davit Gareji 50 GEL – jechaliśmy z Paulą i Dawidem, których poznaliśmy w Tbilisi, i po negocjacjach zapłaciliśmy po 15 GEL na parę! 🙂 – skalne miasto w Wardzi 3 GEL (1 GEL) – marszrutka Tbilisi – Kazbegi 10 GEL (w jedną stronę) – Muzeum Historyczne w Kutaisi 3 GEL 2. Armenia (150 pln przeznaczyliśmy, ale wyszło 100 pln) – świątynia w Garni 1000 AMD – Muzeum Manuskryptów w Erywaniu 1000 AMD (200 AMD) – Muzeum Historyczne w Erywaniu 1000 AMD – Galeria Narodowa w Erywaniu 800 AMD – Twierdza Erebuni w Erywaniu 1000 AMD – ruiny katedry w Zwartnoc 700 AMD – kolejka linowa do monastyru Tatev 4000 AMD 3. Turcja (przeznaczyliśmy 400 pln, ale wyszło 290 pln) – wiza 20$ – taxi do Ani 90 TRY – wstęp do ruin miasta Ani 5 TRY – bus do Nemrut Dağı 10 TRY – wstęp do Nemrut Dağı 6,50 TRY Sumując wszystkie wejścia bez zniżek (oczywiście licząc x2) i przejazdy, których nie uniknęlibyśmy, założyliśmy, że 1000 pln (dokładnie wychodziło mniej, ale zawsze dorzucamy jakiś gratis na wszelki wypadek) musimy mieć ze sobą. W efekcie i tak wydaliśmy tylko 540 pln (kilka miejsc z tej listy odpuściliśmy, np. Nemrut Dağı w Turcji, muzeum w Kutaisi, a w Erywaniu byliśmy tylko w Muzeum Manuskryptów). Tak naprawdę najwięcej udało nam się zaoszczędzić w Gruzji (założyliśmy 400 pln, a wydaliśmy ok. 180 pln). Głównie dzięki karcie ISIC. Niesamowite jest to, że respektują ją naprawdę wszędzie! Więc każdemu, kto jeszcze jest studentem (bez względu na wiek), polecam przed wyjazdem do Gruzji wyrobienie sobie karty ISIC. W końcu to tylko 24 złote! 🙂 Natomiast jeśli chodzi o dniówkę, to po powrocie okazało się, że wydawaliśmy mniej, niż założyliśmy. Zamiast 100 pln / dzień / parę wyszło nam średnio około 85 pln / dzień / parę. Czyli w ciągu 30 dni wydaliśmy 2560 pln. A teraz czas na podsumowanie kosztów, które ponieśliśmy: 1. bilety + niezbędne rzeczy + ubezpieczenie ~1680 pln 2. zwiedzanie ~ 570 pln 3. wydatki codzienne w podróży ~ 2560 pln Czyli razem: 4810 pln / 2 osoby / 30 dni To znaczy, że tydzień za osobę kosztował mniej niż 600 pln. Można? Można! A teraz przydatne info dla tych, którzy zamierzają się tam wybrać prędzej czy później. Jeszcze tylko przypomnę, żeby nie szukać: 1 gruzińskie lari (GEL) ~ 2 pln 1000 armeńskich dram (AMD) ~ 8 pln Ceny jedzenia i w Gruzji, i w Armenii są troszkę niższe od polskich. wino – ok. 4 lari chleb – 0,7 lari piwo 2 litry – 5 lari woda 1,75 l – 0,75 lari średniej wielkości melon czy arbuz – ok. 2 lari lody na patyku (najlepsze na armeński upał :D) – 200 dram Średnio za zakupy w supermarkecie, kiedy uzupełnialiśmy swoje zapasy (np. w jogurty, konserwy, wodę, chleb, słodycze, a na wieczór jakieś winko lub piwko) płaciliśmy ok. 30-60 złotych. Oczywiście weźcie pod uwagę, że to były zakupy na kilka (4-5) najbliższych dni i dla dwóch osób od razu. Ceny kosmetyków są podobne, chyba że mowa o kosmetykach do opalania. Albo po. Te wszędzie są droższe niż u nas. Paczka papierosów – 2-3 lari W restauracjach i knajpkach ceny w Gruzji są zbliżone do naszych, a w Armenii raczej trochę niższe. W Tbilisi na starym mieście za 3 dania, piwo i coca-colę – 20 lari W Signagi w genialnej knajpce za wodę, chaczapuri po adżarsku i chinkali – 13 lari W tej samej knajpce sprite’a, chaczapuri na szaszłyku i chaczapuri po adżarsku – 26 lari W Erywaniu za 2 gyrosy i 2 coca-cole – 3000 dram W Erywaniu w kaukaskiej knajpce za chinkali i 2 dania makaronowo-mięsne (tak wielkie, że ledwo zjadłam 1/3 swojej porcji…), a do tego piwo – 5000 dram McDonald’s się z tego jest 2x drożej niż u nas. Ale to nie dziwne, w całym kraju jest tylko 5 Maców (pierwszy otwarto dopiero w 2010 roku), które w większości przyciągają rosyjskich turystów. W Batumi za powiększony zestaw BigMac + 2 czizburgery i duże frytki zapłaciliśmy 20 lari!!! Zachciało się, to trzeba płacić… Transport jest bardzo tani. Np. marszrutką z Tbilisi do Kazbegi (150 km) to tylko 10 lari w jedną stronę (20 pln). Wszelkie przejazdy podmiejskie, np. Tbilisi – Mccheta albo Kutaisi – Gelati to 1 lari. Przejazd metrem w Tbilisi to 0,5 lari. Przejazd marszrutką lub trolejbusem w Erywaniu to 100 dram. Przejazd marszrutką z Erywania do Eczmiadzynu / Garni to 300 dram. Taksówek lepiej unikać, bo gruzińscy taksówkarze to starzy wyjadacze. Jeśli jednak nie ma innej opcji (np. do Davit Gareji) to trzeba się targować! Gruzini są w gorącej wodzie kąpani i czasami zejdą z ceny tylko po to, żeby nie dać zarobić swoim kolegom. A poza tym i tak większość drogi jadą na wyłączonym silniku, żeby zaoszczędzić. 😛 Wynajem samochodu to koszt od 30$ wzwyż w sezonie. Ale żeby przecierpieć jazdę na gruzińskich drogach i mieć przy sobie cały tobół, dobrze jest wynająć jakiś samochód terenowy (tutaj nawet lokalni jeżdżą ładami 4×4), a to już koszt co najmniej 80$ / dzień. Paliwo jest trochę tańsze niż u nas, ale szału nie ma. 1 litr to ok. 4 złote. W Gruzji jest taniej niż Armenii, ale przyznam, że nie mieliśmy okazji jakoś bardzo się temu przyglądać. Dlatego, że w Gruzji nikt z nami nie tankował, a w Armenii jak tankowali to gaz. W Armenii na każdym kroku są wielkie stacje tylko z gazem. Muszą być wielkie, bo gaz jest tam bardzo tani, a tankowanie zajmuje tyle, co przygotowanie i wypicie jednej kawy (dlatego właśnie wszyscy tam piją kawę), czyli ok. 20 minut. Nawet do pół godziny. Więc jak już zjedzie się kilkanaście samochodów, to trzeba je gdzieś pomieścić. Niemcy, z którymi jechaliśmy, myśleli, że to myjnie samochodowe. 😛 Ceny noclegów zależą oczywiście od standardu, w jakim chcemy spać. My nocowaliśmy w najtańszych hostelach, gdzie czasami na łóżku zamiast materaca były deski przykryte dwoma kocami, za co płaciliśmy 10 lari / osobę. W Armenii najniższe ceny to ok. 5000 dram / osobę. Najczęściej jednak spotyka się hostele odpowiednio za 20-25 lari i ok. 7 000-10 000 dram / osobę / noc. W Armenii w 90% hosteli w cenę wliczone jest śniadanie, w Gruzji nie. Podane ceny są za pokoje wieloosobowe. Łatwo się domyślić, że jeśli ktoś chce więcej prywatności, to odpowiednio więcej zapłaci, bo nawet 30 lari i 20 000 dram. A w hotelach jeszcze więcej. Ale tym, co jeszcze nie mieli okazji spać w hostelach po taniości, polecamy dormitoria, bo wtedy można spotkać naprawdę ciekawych ludzi z całego świata! U nas był to przekrój od Salvadoru przez Francję, Włochy, Niemcy, Polskę, Szwecję, Izrael, Turcję, Iran aż do Sri Lanki. 😉 We wszystkich noclegowniach (nawet najtańszych guesthousach) jest WI-FI. Batumi pozostaje dla nas cenową tajemnicą. Byliśmy tam tylko przez 2-3 godziny, żeby zobaczyć jak wygląda. To takie gruzińskie Międzyzdroje. Uciekliśmy stamtąd jak najszybciej. Ale jesteśmy pewni, że jest tam drożej niż w Tbilisi. gruzińskie lari Jeśli ktoś uważa, że nie umiałby spać w namiocie i podróżować stopem (nie wszyscy są w stanie się przełamać i rozumiemy to), czyli wg naszej skali zdecydowanie uważa się za numer 3, to też ciągle jeszcze może pojechać do Gruzji i Armenii za niewielkie pieniądze. Na dzień za osobę można szykować już 75 złotych + wejściówki na to, co chcemy zwiedzić. Razem z przelotem nie powinno wyjść więcej niż 2000 złotych za 7-10 dni. Taniej jest oczywiście przed i po wakacjach (chociaż w górach jest dużo chłodniej). Dla porównania najtańsze wycieczki objazdowe po tym regionie z polskim biurem podróży to koszt około 3 tysięcy złotych i więcej. Ceny rosną, to trzeba przyznać. Z Europy do Gruzji przyjeżdża coraz więcej turystów, a turyści to przecież kasa. Chociaż Armenia jeszcze nie jest tak łatwo dostępna (chyba że Wizzair i tu będzie latał). Jednocześnie spadają ceny noclegów, bo rośnie konkurencja. Gruzja szybko staje się drugą Chorwacją. Saakaszwili od początku był nastawiony na turystykę i turystów z Zachodu i widać to po odrestaurowanych miastach i miasteczkach (Tbilisi, Batumi, Signagi), a także bardzo zadbanych atrakcjach turystycznych. Armenia wciąż jeszcze jest naturalna, a przede wszystkim nie przyjeżdża tam tylu Polaków, co do Gruzji. Więc jeśli macie jechać, to teraz. Kaukaz Południowy to świetny kierunek na swoją pierwszą „dalszą” podróż z plecakiem i podszkolenie rosyjskiego! 😉 armeńskie dramy iFGQJ.