• w niedziele i święta: w godz. 00:00 - 22:00 • Zakaz jazdy w soboty od lipca do końca sierpnia w godz. 07:00 - 19:00 Słowenia • powyżej 7,5 t lub • o łącznej długości ponad 14 m • w niedziele i święta: w godz. 08:00 - 21:00 • Wakacyjne zakazy jazdy: w soboty od końca czerwca do początku września w godz. 08:00 -13:00
Nie każdy Polak zameldowany w Niemczech wie, że od kilku lat zgodnie z prawem tylko w tym kraju może wyrobić prawo jazdy. Są jednak i dobre wiadomości: w niektórych miastach egzamin można zdać po polsku a do tego szanse na zdanie są większe, niż w wielu polskich szkołach 6 lat temu osoba zameldowana w Niemczech mogła wyrobić prawo jazdy w Polsce, na Ukrainie czy w krajach azjatyckich. Dla naszych rodaków było to o tyle wygodne, że mogli wyrobić dokument taniej, na przykład podczas odwiedzin u rodziny. Jednak sprzyjało to też kwitnięciu „turystyki egzaminacyjnej”. Zdarzało się, że młodzi Niemcy wyjeżdżali na wakacje poza Europę, by ułatwić sobie zdanie egzaminu. Dlatego dziś zasady są proste: osoba zameldowana w Niemczech, która jeszcze nie ma uprawnień do prowadzenia pojazdów, może je zdobyć właśnie w kraju Beethovena. Bez języka będzie trudno? Tylko pozornie stanowi to duży kłopot. W rzeczywistości wielu Polaków twierdzi, że niemieckie „prawko” jest łatwiej zdobyć w porównaniu do polskiego, które niektórym udaje się dostać dopiero po kilku próbach. Dodatkowo w większych miastach nie są rzadkością polscy instruktorzy i materiały, a nawet możliwość podejścia do egzaminu teoretycznego w naszym języku ojczystym. Ułatwia to zdanie i przygotowanie się do egzaminu. Sporo szkół oferuje też materiały po angielsku. Egzamin praktyczny trzeba jednak zdać po niemiecku. Nawet, jeśli szkoła zaoferuje kursantowi polskiego instruktora, na egzaminie będzie obecny egzaminator, który nie musi znać mowy Mickiewicza. Dlatego przed podejściem do egzaminu zdecydowanie wskazana jest nauka języka minimum do poziomu średnio-zaawansowanego. Pierwsza pomoc Warunki, które trzeba spełniać, by zapisać się na kurs, są podobne jak w Polsce. Kandydat musi mieć osiemnaste urodziny najpóźniej na trzy miesiące po tym, jak rozpocznie jazdy (może też zapisać się na kurs mając 16 lat, ale musi wtedy jeździć z osobą dorosłą i spełniać inne warunki). Dodatkowo trzeba mieć ukończony kurs pierwszej pomocy. Nie musi to być specjalne szkolenie dla kierowców – wystarczy takie odbyte w ramach studiów czy przy organizacji charytatywnej. Osoby, które nie wiedzą, gdzie się zapisać, mogą uzyskać informacje na ten temat w lokalnej szkole jazdy (Fahrschule). Aby egzamin był ważny, musi jednak być poświadczony dyplomem, który kandydat będzie mógł przedstawić podczas składania wniosku o wydanie prawa jazdy. Takie szkolenie kosztuje zwykle ok. 20 euro. Badanie zrobisz łatwo Innym dokumentem, którzy trzeba przedstawić, jest wynik badania wzroku. Kosztuje ono zaledwie kilka euro i może być wykonane w większości gabinetów okulistycznych. Niektóre szkoły zajmują się tymi formalnościami za swoich kursantów – warto spytać o to przed rozpoczęciem kursu. Do tego zdjęcie paszportowe i dokument tożsamości. Jak w wielu przypadkach, procedura i koszty mogą nieco różnić się pomiędzy landami, jednak ogólne zasady są takie same. Dobrze wiedzieć też, co wliczone jest w cenę szkolenia – niektóre szkoły podają cenę łącznie z wydaniem dokumentu, kursem pierwszej pomocy itp.; inne tylko koszt kursu i egzaminu. Nocą, na autostradzie, w mieście Kurs to dwanaście lekcji teoretycznych i dwanaście praktycznych, z których każda trwa 90 minut. To minimum, bo kursant może dokupić dodatkowe jazdy, jeśli ma problemy z kierowaniem. Wśród obowiązkowych godzin za kółkiem są: jazdy nocą, po autostradzie czy poza terenem zabudowanym. Co ciekawe, kurs praktyczny zaczyna się od jazdy po mieście, z pominięciem manewrowania po placu. Dla osób, które startują „od zera” może to być zaskoczeniem, jednak większość chwali sobie, że naukę można zacząć od razu w warunkach, z jakimi trzeba będzie później mierzyć się na drodze. Egzamin na prawo jazdy to trzydzieści pytań wielokrotnego wyboru, na które zdający ma ok. 35 minut. Musi wykazać się znajomością typowych zagadnień potrzebnych podczas manewrowania po drodze, takich jak limity prędkości, jazda nocą czy użycie kierunkowskazów. Zanim do niego podejdzie, zwykle musi zdać nawet kilkukrotnie bez błędu egzamin wewnętrzny w szkole. Pozwala to sprawdzić się i zmniejsza konieczność ponoszenia opłat za niepotrzebne podchodzenie do oficjalnych testów, gdy zdający nie ma szansy ich zdać. Do trzech razy sztuka Egzamin praktyczny nie różni się zbytnio od tego polskiego i wymaga zademonstrowania umiejętności opanowanej i sprawnej jazdy. Co ciekawe, można go powtarzać trzy dni z rzędu. Jeśli zdającemu nie uda się za trzecim razem, wciąż może zdawać do skutku, ale najpierw powinien odczekać trzy miesiące. Musi przy tym pamiętać, że zdawany wcześniej egzamin teoretyczny „przepada” po roku. To znaczy, że jeśli się nie pospieszy, będzie go musiał zdawać jeszcze raz. Przystąpienie do egzaminu kosztuje ok. 20 euro w przypadku zajęć praktycznych i ok. 100 euro za sprawdzian praktyczny. Wcześniej trzeba też ponieść koszty kursu, które najczęściej zamykają się w granicach 1600 –2000 euro. Ze statystyk wynika, że najtaniej jest w Saksonii ( już od 1200 euro) a najdrożej w Bawarii (nawet 2200 euro). Choć w Niemczech też zdarzają się osoby, którym nie udaje się zdać za pierwszym razem egzaminu teoretycznego, przy okazji praktycznego istnieje nieco większy margines błędu, niż w Polsce, co znacznie ułatwia zdanie. W rodzimych szkołach jazdy egzaminowani często skarżą się na to, że egzaminatorzy wręcz doszukują się błędów na siłę. W Niemczech nie ma tego problemu, dlatego większość osób, które przygotowały się do testu, powinna go bez problemu zdać. Sonia Grodek Zdjęcie: autor: markusspiske
Szkoła Polska im. Tadeusza Chciuka - Celta przy Konsulacie Generalnym RP w Monachium działa zgodnie z Rozporządzeniem Ministra Edukacji Narodowej z dnia 09 sierpnia 2019 r. w sprawie organizacji kształcenia dzieci obywateli polskich czasowo przebywających za granicą (Dz. U. z 2019 r., poz. 1652). Bezpośrednim zwierzchnikiem jest
25/05/2016 12:27 - AKTUALIZACJA 31/05/2022 13:22 Przeprowadziłeś się niedawno z rodziną do Niemiec i chciałbyś, by twoje dziecko uczęszczało do polskiej szkoły? A może mieszkasz u naszych zachodnich sąsiadów od lat i chciałbyś, aby twoja pociecha mówił dobrze po polsku? Podajemy poniżej 7 adresów Szkolnych Punktów Konsultacyjnych w Niemczech, w których realizowany jest program uzupełniający (przedmioty ojczyste – język polski i wiedza o Polsce): Szkolny Punkt Konsultacyjny im. Królowej Rychezy przy Konsulacie Generalnym RP w KOLONII Kierownik: Andrzej Grodzki strona www SPK | adres e-mail | [email protected] Szkolny Punkt Konsultacyjny przy Konsulacie Generalnym RP w HAMBURGU Kierownika: Elżbieta Bach – Kurpiewski strona www SPK | adres e-mail | [email protected] Szkolny Punkt Konsultacyjny przy Konsulacie Generalnym Rzeczypospolitej Polskiej w Monachium z siedzibą w Norymberdze Kierownik: Jarosław Muszyński strona www SPK | adres e-mail | [email protected] Szkolny Punkt Konsultacyjny przy Konsulacie Generalnym RP w Monachium z siedzibą w REMSECK Kierownik: Wiesława Żywioł strona www SPK | adres e-mail | [email protected] Szkolny Punkt Konsultacyjny przy Konsulacie Generalnym RP w Kolonii z siedzibą we FRANKFURCIE nad Menem Kierownik: Eulalia Tomys strona www SPK | adres e-mail | [email protected] Szkolny Punkt Konsultacyjny przy Konsulacie Generalnym RP w MONACHIUM Kierownik: Aneta Lewandowska strona www SPK | adres e-mail | [email protected] Szkolny Punkt Konsultacyjny przy Ambasadzie RP w BERLINIE Kierownik: Maria Magdalena Jende strona www SPK | adres e-mail | [email protected] [email protected] Zjednoczenie Zawodowe Polskie. Związek Harcerstwa Polskiego w Niemczech. Związek Polaków „Zgoda”. Związek Polaków w Niemczech. Związek Polaków w Prusach Wschodnich. Związek Towarzystw Młodzieży w Prusach Wschodnich. Przejdź do treści Został mi do przedstawienia bardzo ciekawy temat dotyczący szkoły po niemiecku. Dokładniej rodzaje szkół jakie mamy w Niemczech. To naprawdę ciekawa lekcja, która może Ci się przydać w przyszłości jeśli wiążesz z tym krajem jakieś plany na przyszłość. Nazwy szkół po niemiecku nie są trudne i ja to teraz udowodnię. akademia – die Akademie akademia medyczna – die medizinische Akademie akademia wychowania fizycznego – die Hochschule für Körperkultur gimnazjum – das Gymnasium liceum – das Lyzeum politechnika – die technische Universität przedszkole – der Kindergarten szkoła – die Schule szkoła baletowa – die Ballettschule szkoła handlowa – die Handelsschule szkoła muzyczna – die Musikschule I tutaj pasowałoby się na chwilę zatrzymać szkoła podstawowa – die Grundschule Po Grundschule mamy w Niemczech kolejny etap edukacji czyli: szkoła podstawowa (po ukończeniu Grundschule) – die Hauptschule szkoła prywatna – die Privatschule szkoła średnia – die Oberschule szkoła wieczorowa – die Abendschule szkoła wyższa – die Hochschule szkoła z internatem – die Internatsschule szkoła zawodowa – die Berufsschule technikum – das Technikum uniwersytet – die Universität wyższa szkoła handlowa – die Höhere Handelsschule wyższa szkoła medyczna – die Hochschule für Medizin wyższa szkoła pedagogiczna – die pädagogische Hochschule wyższa szkoła teatralna – die Theaterhochschule Mam nadzieję, że znalazłeś wszystko to czego szukałeś na temat szkół w Niemczech. Pamiętaj jeśli chcesz, abym o czymś wspomniał napisz mi to w komentarzu! Dzięki za odwiedzenie strony 😉 Może Cię zainteresować: pomieszczenia w szkole po niemiecku powitania po niemiecku Zdjęcie pochodzi ze strony The following two tabs change content wpisy Hej! Jestem pasjonatem języka niemieckiego. Mimo iż nie ukończyłem studiów związanych z germanistyką - niemieckiego uczę się od ponad 10 lat! W wolnym czasie lubię pływać i uprawiać sport. Mam nadzieję, że mój czas poświęcony tej stronie nie pójdzie na marne! Zobacz 1 odpowiedź na pytanie: Jak wygląda szkoła w Niemczech? Pytania . Sondy&Ankiety; Kategorie . Szkoła - zapytaj eksperta (1893) Szkoła - zapytaj zapytał(a) o 17:28 Polskie szkoły w Niemczech. .? Rodzice myślą nad przeprowadzką do Niemiec ale nie wiemy czy są tam polskie szkoły no bo ja mam 13 a brat 10 lat więc teraz języka w niemiecich szkołach nie byłoby łatwo się nauczyć. Help.!:) Odpowiedzi blocked odpowiedział(a) o 17:29 zalezy od miasta. a tak wgl to są tam takie kursy niemieckiego .. więc nawet mogłabyś chodzić do szkoły niemieckiej i byś się powoli uczyła. albo uczyć się w domu . ja też się tam bd przeprowadzać. MaRtYs!a odpowiedział(a) o 17:29 w duzych miastach napewno blocked odpowiedział(a) o 17:29 Uważasz, że znasz lepszą odpowiedź? lub Szkoła w Niemczech ? Witam! Czy ktoś mógłby mniej więcej mi przybliżyć jak wygląda szkoła w Niemczech , bo może ktoś z Was już był w takiej sytuacji i coś niecoś wie :P Więc w drugiej klasie gimnazjum będę chodziła do szkoły w Niemczech . Ale nie bardzo wiem jak to będzie wyglądało, kiedy pójdę do szkoły itd. Mieliśmy już omówienie wstępnych kosztów, to jak wyglądają jazdy więc przyszedł i czas na zapoznanie się z teoretyczną częścią zmagań o nasz plastik. Dlatego dziś omówimy sobie szczegółowo przebieg nauki teorii zaczynając na lekcjach w szkole jazdy, a ne egzaminie kończąc. Zapraszam również do zapoznania się z poprzednimi postami z tej serii, w który znajdziecie informacje dotyczące np. wspomnianych kosztów jakie trzeba ponieść decydując się na prawko w Niemczech. Przygotowania do egzaminu teoretycznego Zanim przystąpimy do egzaminu musimy uczestniczyć w sumie 14 lekcjach po 90 minut każda. Lekcje te odbywają się w naszej szkole jazdy i rozbite są one na 14 działów. Na jednej dziewięćdziesięciominutowej lekcji przerabiamy jeden dział. 12 z nich to działy ogólne, które przerobić musi każdy kandydat i bez względu na klasę są one takie same. Są to po prostu podstawy ruchu drogowego. Pozostałe dwa rozdziały odnoszą się do danej kategorii. Kiedy w naszej karcie oraz w systemie TÜV mamy odhaczone wszystkie 14 lekcji, to spełniamy już połowę wymagań, aby przystąpić do egzaminu. Kolejnym warunkiem jest posiadanie tak zwanego "zielonego światła" w aplikacji do nauki, która jest połączona z systemem TÜV oraz naszej szkoły jazdy, gdzie nauczyciel może kontrolować na jakim etapie jesteśmy, oraz czy jesteśmy gotowi na egzamin. Tutaj mamy również powtórkę z rozrywki. Musimy ponownie przejść przez 14 działów, jednak tym razem w formie pytań. W puli znajduje się 1075 pytań i są one co jakiś czas aktualizowane, jednak jesteśmy o tym ostrzegani na dwa tygodnie przed. Nie są oczywiście wszystkie 1075 podmieniane na nowe. Przy ostatniej aktualizacji zmieniono 76 pytań, a więc niewiele biorąc pod uwagę sumę pytań. Kiedy przez te tematy przejdziemy, to możemy w końcu zabrać się za symulację egzaminu. Tutaj zadanie jest nieco bardziej skomplikowane, bo jak sama nazwa mówi-symulowany jest egzamin, który rządzi się swoimi prawami. Z puli 1075 pytań losowane jest 30. 20 z nich to wiedza podstawowa, a pozostałe 10 odnoszą sie bezpośrednio do danej kategorii, a akceptowalnym marginesem błędu jest 10 punktów. Ale chwila, czyli że można się wyłożyć na 10 zadaniach? Nie. Każde pytanie jest punktowane. Na tych najważniejszych możemy stracić 4 punkty w przypadku złej odpowiedzi, w tych średnich 3 punkty, a w tych pierdołowatych 2 punkty. Egzamin teoretyczny Sam egzamin wygląda identycznie, albowiem wszystko opiera sie na tym samym systemie. Pytania są 1:1 te same, także jeśli ktoś nie jest zbytnio rozgarnięty, bo może się po prostu nauczyć większości na pamięć i nie będzie miał problemu ze zdaniem. Na egzamin zawozi nas nasz nauczyciel z naszej szkoły jazdy, także nie musimy się martwić o dojazd do TÜV. Prócz tego nauczyciel musi potwierdzić listę uczniów, którzy przystępują do egzaminu. No i dzięki temu można zminimalizować ryzyko spóźnienia lub wystawienia nauczyciela przed samym egzaminatorem TÜV. Przed egzaminem musimy dopełnić jeszcze kilka formalności, skontrolować nasze dane oraz podpisać parę papierków. Nie musimy sami nigdzie latać, bo od tego jest nauczyciel ze szkoły jazdy. On jedynie nam podsunie papierek, ewentualnie wytłumaczy i cała reszta związana z lataniem od okienka do okienka leży w jego obowiązkach. Potem pozostanie jedynie poczekać, aż egzaminator się zjawi i zaprowadzi nas przed salę w której odbywa się egzamin. Egzaminator wchodzi pierwszy, a my w tym czasie musimy przygotować dowód osobisty i czekać na wywołanie. Miejsca w których usiądziemy losuje komputer i automatycznie uruchamia program egzaminacyjny na danym miejscu z naszym nazwiskiem. Zostajemy wywołani, wchodzimy, pokazujemy dowód osobisty lub jakikolwiek inny dowód tożsamości ze zdjęciem i zajmujemy nasze miejsce. Kiedy już wszyscy się rozsiądą następuje wygłoszenie regulaminu, który jest bardzo restrykcyjny. Telefony należy najlepiej wyłączyć, gdyż głupi SMS, który nam przyjdzie, a dzwonek poinformuje o tym cała salę może nas sporo kosztować. Egzamin jest wtedy przerwany i przypadku jakiegokolwiek przerwania egzaminu z naszej umyślnej winy(dzwonek w telefonie, rozmawianie z sąsiadem) jesteśmy zobowiązani do zwrotu kosztów każdemu ze zdających. Liczba zdających za jednym razem oscyluje średnio w okolicach 15-20 osób na raz, rachunek jaki wystawia nam TÜV wynosi ok. 47€, do tego szkoły jazdy pobierają opłatę w wysokości od 20 do 40€. W najlepszym przypadku przyjdzie nam zapłacić coś w okolicach tysiąca euro. Droga zabawa, której można uniknąć. Na odpowiedzenie na zadania mamy 45 minut czasu. Kiedy uznajemy, że potrzebowaliśmy mniej czasu i chcemy wcześniej opuścić salę, to kończymy egzamin przyciskając odpowiedni przycisk na ekranie i czekamy aż egzaminator wydrukuje nasz wynik. Kiedy jest wydrukowany i wręcz wyszepta nasze nazwisko, to podchodzimy i dostajemy do ręki kartkę A4 zgiętą w pół, tak aby nie było widać wyniku. Zapoznać się z wynikiem możemy dopiero po wyjściu z sali, aby ewentualne negatywne emocje nie wzięły górą i nie zakłócić przebiegu egzaminu. I to tyle. Tak wygląda cały egzamin, a raczej przygotowania do niego, które mogą się wydawać nieco skomplikowane dla osoby, która nigdy nie spotkała się z niemieckim systemem. Egzamin praktyczny Kiedy zdamy teorię możemy, wyjeździmy wszystkie obowiązkowe godziny oraz nauczyciel uzna, że jesteśmy gotowi aby zasiąść w samochodzie wraz z egzaminatorem, to zostajemy zapisani na egzamin praktyczny. Tutaj TÜV liczy sobie 114€ za egzamin niezależnie od wyniku. Do tego dochodzi indywidualna kwota, którą nalicza sobie szkoła jazdy za wypożyczenie samochodu oraz czas nauczyciela, który znajduje się w czasie egzaminu w pojeździe na siedzeniu pasażera. Tak, na siedzeniu pasażera. A gdzie siedzi egzaminator? Ano z tyłu. Dyktuje on nam przebieg trasy i obserwuje naszą jazdę. Funkcję sprawowania nad bezpieczeństwem sprawuje nasz nauczyciel. To on w sytuacji krytycznej ma nacisnąć na odpowiednie pedały, które ma zamontowane po swojej stronie. Ale zaraz, skoro egzaminator siedzi z tyłu i to najczęściej za fotelem pasażera, tak abyśmy my lepiej słyszeli jego komendy, to nauczyciel może nam pomagać np. ze sprzęgłem, prawda? Aby zapobiec tego typu praktykom zamontowana jest specjalna kontrolka z tyłu, którą aktywuje egzaminator. Kiedy zostanie wciśnięty którykolwiek z pedałów po stronie pasażera kontrolka zaczyna świecić. Egzamin jest wtedy przerwany i uznawany jako niezaliczony. Tyle z podstaw. Teraz sam przebieg egzaminu. Podjeżdżamy na plac TÜV i czekamy na przyjście egzaminatora. Zanim ruszymy musimy odpowiedzieć na kilka losowych pytań dotyczących obsługi pojazdu. Np. które światła są od czego, jak je włączyć, podnieść maskę i pokazać gdzie mamy poszczególne podzespoły, jak skontrolować napięcie paska rozrządu, gdzie są bezpieczniki itp. Sama jazda nie różni się zbyt wiele od egzaminu w Polsce. Przynajmniej odnoszę takie wrażenie na podstawie informacji, które udało mi się zgromadzić od znajomych. Wsiadamy i jedziemy tam gdzie nam każą. Jedyną różnicą jest to, że wyjeżdżamy czasami poza miasto. Na autostradę lub drogi landowe. I to tyle. Całą ta szopka może trwać do 45 minut. Jak to mawiają - "Najdłuższe 45 minut w życiu świeżo upieczonego kierowcy". ;) Zakładając, że zdaliśmy i wróciliśmy na teren TÜV po odstawieniu samochodu i "zabezpieczenia go" (zostawienie na biegu, hamulec ręczny, wygaszenie świateł i silnika) dostajemy do reki nasze prawo jazdy. Tak. Nie trzeba czekać aż łaskawie nam to prawko kiedyś dodrukują i latać po urzędach. Data zdania wpisywana jest ręcznie, a samo prawojazdy jest już gotowe od czasu, kiedy złożyliśmy wniosek o wydanie prawo jazdy w urzędzie miasta i dostarczyliśmy wszystkie potrzebne dokumenty(zaświadczenie o badaniu wzroku i zdjęcie). Po wszystkim nasz nauczyciel odwozi nas do domu. Na sam koniec dużo szkół jazdy robi nam pamiątkowe zdjęcie, które dostajemy później pocztą. Ja dostałem dodatkowo od mojego nauczyciela mały upominek w postaci "Starter Packa" dla młodego kierowcy. Niestety nie zachowało mi się żadne zdjęcie, a przynajmniej nie umiem go znaleźć na ten moment, ale w środku była z tego co pamiętam kamizelka odblaskowa, jakieś słodkości, RedBull, żel pod prysznic, bardzo fajny zegar parkingowy i jeszcze kilka rzeczy, które zapewne pominąłem. Bardzo miły gest. Mam nadzieję, że udało mi się w miarę przejrzyście przybliżyć wam ostatnią część procesu zdawania prawa jazdy w Niemczech. Jeśli coś pominąłem lub macie jakieś dodatkowe pytania, to możecie śmiało krzyczeć w komentarzach. ~Cyborg Prawo jazdy w Niemczech a okres próbny. Tak zwany okres próbny trwa dwa lata. Według ADAC zaczyna się on w momencie wydania prawa jazdy. Jeżeli zamiast prawa jazdy wydane zostanie tymczasowe zaświadczenie o odbyciu testu, ważne tylko w Niemczech, to od niego rozpoczyna się okres próbny – tzn. również w przypadku jazdy pod opieką od 17 roku życia.
W Niemczech praca jest, a nauczyciele są poszukiwani. A, że język? Nie, to wcale nie jest przeszkoda. Rośnie grupa wykształconych Polaków, a raczej Polek, które podejmują się pracy w szkołach za zachodnią granicą. Mój pierwszy wyjazd do Niemiec nie był udany. Jechałam w nieznane. Wiedziałam tylko, że Bremerhaven, że fabryka ryb, że zimna hala i produkcja. To, co budowałam w Polsce przez lata jako nauczycielka języka angielskiego – sieć kontaktów, uczniów, szkoły – oddałam przed podróżą. Wytrzymałam na Zachodzie pół roku. Po powrocie do Koszalina wylądowałam w Netto na kasie. 1300 złotych po Nauczycielskim Kolegium Języków Obcych. Ciężko było z tego żyć. Znów zaczęłam rozglądać się za pracą w Niemczech. Czemu tam? Ten kraj mi się po prostu podoba. Pisałam do niemieckich szkół, ale odpowiadały mi, że muszę się najpierw przeprowadzić, to znajdzie się praca. No i wtedy właśnie, cztery lata temu, postanowiłam dać sobie rok. Syn został u mamy. Wsiadłam do pociągu z walizką w dłoni, biletem w jedną stronę i kamieniem w sercu. Ale czułam, że jak nie teraz to nigdy. Parłam więc jak tur. Trzy miesiące na zmywaku, kolejne trzy w hotelu jako pokojówka. Gdy nauczyłam się niemieckiego, zaczęłam węszyć za pracą w zawodzie. Po pół roku podpisałam pierwszą umowę ze szkołą językową w Hamburgu. Nie, nie mam etatu. Muszę tu najpierw nostryfikować dyplom, a z tym jest sporo roboty, dlatego to tyle trwa. Jestem na razie zarejestrowana jako wolny strzelec, ale pracuję dla prywatnej szkoły językowej i prowadzę kursy z języka angielskiego dla bezrobotnych skierowanych na naukę przez niemiecką agencję pracy. Płaci mi więc niemieckie państwo. To są dobre pieniądze. Słowa dotrzymałam i pierwszego maja 2016 roku pojechałam do Koszalina po syna. Miał wtedy 13 lat. Gdy zamieszkaliśmy razem w Hamburgu, Niemcy zaraz mi przyznali zasiłek na dziecko i zaczęli wypłacać alimenty za byłego męża z Anglii, który od rozwodu ani grosza nam nie dał. W końcu zaczęłam godnie żyć. Wytrzymałam jako nauczycielka w polskiej szkole wiele lat. Aż przyszedł 2005 rok. Byłam po rozwodzie, z dwiema córkami, 7 i 16 lat, na zakręcie. Jechałam samochodem, włączyłam radio i nagle przemówił do mnie energiczny głos: „Szukamy nauczycieli fizyki i matematyki. Niemiecka szkoła czeka”. Pomyślałam, że przyszedł czas na zmiany. Co prawda ani ja, ani moje córki nie znałyśmy niemieckiego. Ale przecież za granicą człowiek szybko się uczy. Tak, od zawsze chciałam być nauczycielką. Mój tata, profesor i wykładowca na Akademii Morskiej w Gdyni, był dla mnie wzorem. Na świadectwie sprawdzał tylko moje oceny z matematyki, fizyki i geografii, reszta go nie interesowała. Jak raz poprosiłam go o pomoc przy pracy domowej z matmy, usiadł i przerobił ze mną całą książkę. Gdy odchodziłam ze szkoły w Gdańsku, dyrektor pokiwał tylko głową: „Tak czułem, Pani Barbaro. Przykro mi, że nie mam Pani nic do zaoferowania”. Powiedziałam córkom, że naszego mieszkania w Polsce nie sprzedaję, że wynajmę je tak jak jest, z meblami i obrazkami na ścianach. I że jak nie będzie nam się podobało w Niemczech, to wrócimy. W najgorszym wypadku nauczymy się języka. Zaufały mi. I nawet przez jeden dzień nie żałowałyśmy podjętej decyzji. Wylądowałyśmy w Hamburgu. Wynajęłam mieszkanie w dzielnicy, gdzie nie ma Polaków, by zrobić jak najszybsze postępy w niemieckim. Młodsza córka poszła do podstawówki, druga do szkoły integracyjnej i już po czterech latach zdała w niemieckim gimnazjum maturę z wysoką średnią. Z moją pracą były pewne komplikacje. Okazało się, że by uczyć w niemieckiej szkole moja znajomość języka powinna być na wysokim poziomie – C1. Samotne mamy mają jednak to do siebie, że umieją sobie radzić. Szybko ukończyłam kilkumiesięczny kurs integracyjny, zakończony certyfikatem znajomości języka B1. Potem pochodziłam, postukałam do różnych stowarzyszeń i załapałam się na kolejne, bezpłatne kursy. Nawet te wyjazdowe dla nauczycieli matematyki i fizyki, gdzie koszty hotelu, jedzenia i biletu pokrywał organizator. Po otrzymaniu kolejnego certyfikatu znajomości języka na poziomie B2 poszłam do działu oświaty zapytać, gdzie mam się dalej kształcić. Urzędniczka na to: „Nie ma czasu, nauczy się Pani w biegu. Pitagoras brzmi przecież tak samo w każdym języku”. Okazało się, że to nie takie proste. Na historii mogłabym uczniom opowiadać prostymi zdaniami, lecz na matmie trzeba być precyzyjnym aż do bólu. Zainwestowałam więc w netbooka i korzystając z niemieckich stron internetowych wprowadzałam uczniom nowe pojęcie typu „siła natężenia” pokazując krótkie sekwencje wideo. Denerwowałam się przed każdą lekcją, spędzałam godziny, by się dobrze przygotować i jakoś to wszystko szło. W Niemczech znalazłam się przez przypadek. Studiowałam germanistykę w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Rzeszowie. Po obronie pracy magisterskiej, w 1998 roku, zastanawiałam się, co dalej robić. Jeszcze wtedy było w Polsce duże zapotrzebowanie na nauczycieli niemieckiego. Ale sporo koleżanek z roku wyjechało jako opiekunki do dzieci do Niemiec, do Heidelbergu. Były zafascynowane miastem, atmosferą, uniwersytetem. I któregoś dnia, po egzaminie, jedna z nich zapytała mnie: „A nie chciałabyś wybrać się do Heidelbergu? Podjąć studia? Pooddychać innym powietrzem?” Pojechałam. Planowałam pobyt na jeden, najwyżej dwa semestry, a potem powrót do Polski i pracę w liceum jako nauczycielka niemieckiego. Ale z tych dwóch semestrów zrobiło się nagle 20 lat. Tylko raz wróciłam do Polski. W 2009 roku. Chciałam odpocząć, a potem zająć się szukaniem pracy w kraju. Zależało mi na znalezieniu stałego zatrudnienia, gdyż w Niemczech pracowałam wyłącznie na umowę o dzieło, czy to jako nauczycielka niemieckiego w szkołach językowych, czy jako lektorka na letnim kursie języka na Uniwersytecie w Heidelbergu. No, i nic mi z tego nie wyszło. Rozesłałam 200, a może nawet 300 podań po całej Polsce – i na uczelnie wyższe, i do szkół. Przyszły same odmowne odpowiedzi. Rynek był już nasycony germanistami, weszła też moda na nowe języki – angielski, hiszpański, francuski. Nie, nie załamałam się, choć stres był. Zastanawiałam się tylko, co dalej. Po roku pobytu w Polsce znów nawiązałam kontakt z Uniwersytetem w Heidelbergu. Zaproponowano mi poprowadzenie wakacyjnego kursu dla obcokrajowców. Spakowałam walizkę i ruszyłam w drogę. Przez kolejne lata w Niemczech próbowałam jeszcze pracy w szkole jako asystent pedagogiczny i jako opiekunka do dzieci autystycznych. Ale to nie było to. Lubię być aktywna, sama kreować lekcję, a tam nie miałam takiej swobody działania. Chciałam uczyć. I mieć stałe zatrudnienie. Punkt zwrotny nastąpił w 2013 roku. Spotkałam koleżankę, która uczyła w integracyjnych klasach dzieci imigrantów. Okazało się, że nauczyciele niemieckiego są poszukiwani. Polska nauczycielka wśród imigrantów Zastanawiam się jak wygląda Anna, gdy sekretarka średniej szkoły w Worms prowadzi mnie do pokoju nauczycielskiego. Czy okaże się typową belferką z Polski, czy też nie odróżnię jej od niemieckich nauczycieli? Na dziedzińcu, na jednej ze ścian rzuca mi się w oczy wielki napis RESPEKT, a wokół niego tęczowe odbicia setek dłoni i imiona Mehmet, Yusuf, Zejdi, Nanna. – To projekt naszych uczniów – uśmiecha się sekretarka. Pniemy się po kamiennych schodach zabytkowego budynku z czerwonej cegły. Drzwi do pokoju nauczycielskiego są szeroko otwarte. Widzę przystojnych mężczyzn w dżinsach i młode kobiety w trampkach, stoją wokół stołów ustawionych w podkowę, piją kawę, śmieją się. Za chwilę szkoła opustoszeje. Jak co dzień, po Annę znajduję na zapleczu sali, gdzie młodzież uczy się gotowania. Jest zadbana, nie ma zmęczonej twarzy, mówi łagodnym głosem, w którym nie słyszę rozdrażnienia, dużo się śmieje. Tylko czasem brakuje jej polskich słów. Tak, już od sześciu lat pracuje tu jako nauczycielka niemieckiego, od zeszłego roku na umowę na czas nieokreślony. Ma trzy czwarte etatu, czyli 20 godzin w tygodniu. Zwykle zaczyna pracę od drugiej godziny lekcyjnej, czyli od i kończy o W szkole Anny na 300 uczniów, jedna trzecia jest spoza Niemiec. – Ale nie jestem pewna, czy Niemcy są w naszej szkole większością – mówi Anna. – Jak się popatrzy na nazwiska, to mało jest takich typowo niemieckich. I właśnie dzieci nowo przybyłych do Niemiec imigrantów uczą się u Anny niemieckiego, by móc uczestniczyć we wszystkich lekcjach i dostawać oceny jak ich niemieccy koledzy. Grupy, które prowadzi Anna są małe, po osiem osób, dlatego może każdemu uczniowi poświecić odpowiednią ilość czasu i uwagi. Szczególnie dzieciom z Syrii. – Mają po 10, 11, 12, 13 lat i często nie umieją czytać, pisać, czy liczyć – opowiada Anna. – To nie byłoby takie trudne, ale dochodzi cała praca wychowawcza, gdyż te dzieci przeżyły wojnę i są w traumie. Reagują lękiem na burzę, która kojarzy im się z bombardowaniem, podskakują nerwowo, gdy niespodziewanie otworzą się drzwi. Był taki czas, że nie mogłam prowadzić lekcji, tak były niespokojne, biegały po sali, chowały się pod stół. Z czasem, jak zobaczyły, że im tu nic nie grozi, uspokoiły się. Anna uczy też dzieci z Rumunii, Włoch, Polski, Afganistanu, Pakistanu, ma również w grupie chłopca z Tajlandii i dziewczynkę z Brazylii. – Po dwóch latach intensywnego kursu językowego doskonale sobie radzą – mówi Anna. – Dziewczynka z Rumunii, która była u mnie w grupie jest teraz najlepsza z niemieckiego w swojej klasie – śmieje się Anna. W mojej klasie mam muzułmanów, buddystę, prawosławnych, katolików, dzieci z rodzin ateistycznych. I nikt tu nie mówi: ty jesteś gorszy, a moja religia jest lepsza. Gdy pytam Anny, czego polska szkoła mogłaby się nauczyć od jej szkoły w Worms Anna poważnieje. – Otwartości na nowe kultury, wyznania, religie – mówi. – W mojej klasie mam muzułmanów, buddystę, prawosławnych, katolików, dzieci z rodzin ateistycznych. I nikt tu nie mówi: ty jesteś gorszy, a moja religia jest lepsza. Tak, moglibyśmy pozbyć się uprzedzeń. Polski upór i niemiecki brak dyscypliny Barbara, która jest osobą niezwykle energiczną i zajętą, nie tylko znalazła czas w napiętym grafiku na naszą rozmowę, ale jeszcze się do niej doskonale przygotowała. Myślę, że właśnie tak musiały wyglądać jej lekcje z uczniami. Siadam więc wygodnie i słucham: – Owszem, Niemcy mają fantastyczne programy edukacyjne, super system nauczania, ale słabym punktem w ich szkolnictwie jest brak dyscypliny – mówi Barbara. – Dzieci mogą odrabiać prace domowe, ale nie muszą, nauczycielom odradza się prowadzenie lekcji frontalnej, gdyż wykładanie jest niemodne, a uczniom zaleca się pracę w grupach. Fizyką, którą wykładałam, czy chemią mało kto się interesuje więc na lekcji jest hałas. Widziałam dobrze, kto jest z bajerów, czyli z katolickiego landu, bo był bardziej karny. – No, to jak sobie Pani radziła z niemiecką młodzieżą? – pytam. – Lubiłam moją klasę i oni to czuli. Pomimo mojego niemieckiego miałam z nimi dobry kontakt. Myślę też, że moje przygotowanie do lekcji i elegancki strój wzbudzał ich respekt. Odróżniałam się od innych nauczycieli ubierając się w garsonki i buty na wysokim obcasie. Może jestem staroświecka, ale uważam, że to jak jestem ubrana wpływa na to jak jestem odbierana. Wprowadziłam również nowy dla niemieckich uczniów zwyczaj, że jak ktoś odpowiada, to musi to robić na stojąco. Nie mogli tego zrozumieć i pytali: „Ale dlaczego?”. A ja na to: „Jesteście mali, macie słabe głosy, nie słyszę co mówicie siedząc”. Poza tym, tłumaczyłam im, że jak wstają, to wszyscy na nich patrzą. A trochę ruchu i gimnastyki też im nie zaszkodzi. Tego samego dnia znalazłam w mojej przegródce w pokoju nauczycielskim kartkę z zaproszeniem do dyrekcji. Dyrektor najpierw rozmawiał ze mną o pogodzie, o tym i o tamtym, a jak już miałam wychodzić rzucił jakby od niechcenia: „Aaa, tak na marginesie, czy pani przegłosowała w klasie, czy uczniowie chcą odpowiadać na stojąco?”. A ja na to: „Jestem nauczycielką z Polski i nie będę nic przegłosowywać”. I wstawali. I nawet to polubili. Wiem z doświadczenia, że dzieci potrzebują granic i kapitana na statku, który wie dokąd płyniemy. – A Pani to wiedziała? – dopytuję Barbary. – Moją ulubioną pozycją na studiach była książka pt. Brak sukcesów nauczania, z powodu błędów nauczyciela – opowiada Barbara. – Stara publikacja, pożółkłe kartki, czasem nierozerwane, nikt do tego nie zaglądał. I jeśli mój uczeń dostawał złą ocenę, to patrzyłam, jakie ma problemy z innych przedmiotów i zastanawiałam się, czy to jest mój błąd, a jeśli tak, to gdzie go popełniłam. Tak, może jestem idealistką. Miałam na studiach przyjaciela, który mówił, że albo się zmienię, albo będę płakać. No i było w moim życiu troszkę łez. W Polsce często słyszałam: „Nauczyciele są leniami, pracują 18 godzin i jeszcze narzekają”. To nie fair. Wyjeżdżałam z byłym już mężem do pracy o rano, siedziałam w szkole do i zawsze zabierałam całą torbą zeszytów do domu. A w weekend było przygotowywanie do kolejnych lekcji w tygodniu. Fakt, mniej niż połowa z kadry w Polsce była z powołania. Za moich czasów jeśli zdałeś maturę, a nie dostałeś się na studia, to mogłeś pójść na nauczyciela i w wieczorowym systemie uczyć się do zawodu. Mój kolega z pracy, który wykładał fizykę, nie dostał się na studia właśnie z powodu oblanego egzaminu z fizyki. Należy też pamiętać, że praca nauczyciela to ciągły stres. I problemem wcale nie są dzieci i młodzież, ale szef, grono pedagogiczne, kuratorium, kontrole, czas, by wyrobić się z lekcją w ciągu 45 minut, rodzice – przede wszystkim tych dzieci, które sobie nie radzą. W Niemczech jak jest problem, to rodzice potrafią wynająć prawnika. I nie ma takich zebrań z nauczycielami, jakie znamy z Polski. Nie zapomnę pierwszej wywiadówkę u córki, w niemieckiej szkole. Zostawiłam ją na korytarzu, by porozmawiać z nauczycielką w cztery oczy. Wtedy usłyszałam: „Obecność dziecka jest obowiązkowa. Nie będziemy rozmawiać za jego plecami”. Zaskoczona odparowałam: „Jestem polską matką i wiem, co robię”. A jak zapytałam, czy córka nie potrzebuje korepetycji z niemieckiego powiedziano mi: „Proszę się zająć swoim życiem. I nie wtrącać do córki”. Tak tu jest. Brak współpracy na linii szkoła-rodzic. I jeśli pojawia się problem, to szkoła uważa, że musi sobie sama z nim poradzić. U mnie po wywiadówce ojciec leciał po pasek i krzyczał: „Wstyd nam przyniosłaś!” Bo wszystkie problemy wyciągało się przy wszystkich i rodzic się wstydził. A po zebraniu brał dzieciaka za fraki i już. Tabliczka mnożenia i wielkie oczy Barbara robi długą pauzę, po czym zaskakuje mnie, gdy mówi: – Musi Pani wiedzieć, że szkoła w Niemczech jest jak zakon. Komunizm, straszniejszy niż u Orwella. Robię wielkie oczy więc Barbara wyjaśnia: – Niemiecki nauczyciel, gdy zda egzaminy po odbyciu półtorarocznego kursu zwanego referendariatem (referendariat robią w Niemczech nauczyciele i prawnicy, to kurs na kształt prawniczej aplikantury w Polsce – przyp. red.), zostaje urzędnikiem państwowym. Nabywa wtedy dużo praw – przysługują mu spore ulgi podatkowe, dostaje sto procent pensji nawet gdy jest chory kilka lat, nie można go zwolnić z pracy, a gdy przechodzi na emeryturę dostaje bonus – liczba lat pracy razy pensja – czyli kilkadziesiąt tysięcy euro. – Ale staje się też niewolnikiem, gdyż sprzedaje systemowi duszę – opowiada Barbara. – Urzędnicy państwowi składają przysięgę, która nakłada na nich zobowiązania, jak na policjantów. Nie wolno im na przykład zastrajkować albo pójść do kasyna. Wielkie oko brata stale wszystkich obserwuje i organizuje czas. A za nadgodziny nie ma dodatkowego wynagrodzenia. Wychodzisz po ostatniej lekcji i myślisz: „Wpadnę do sklepu po schabowego i zrobię dziewczynom polski obiad”. Ale w pokoju nauczycielskim znajdujesz karteczkę: „Dziś zebranie profilu matematycznego”. Drugiego dnia: „Dziś po zajęciach spotykają się wszyscy fizycy”. A gdy protestuję, że mam dziecko w szkole, dziwią się: „To jak możesz robić referendariat?”. Niemiecki nauczyciel nie mówi, że ma rodzinę, tylko przytakuje: „Pewnie, mogę, chcę!”. – To bardziej podoba się Pani polski czy niemiecki system edukacyjny? – dopytuję. – Niemiecki – odpowiada po namyśle Barbara. – Może dlatego, że moje córki nabrały dobrych nawyków w polskiej szkole i świetnie sobie w Niemczech radziły. Obciążenie polskich dzieci, które oprócz matematyki muszą wkuć historię, geografię, jest ogromne. Później w życiu wykorzystują z tej całej wiedzy może z 10%. Albo takie mierzenie przyspieszenia ziemskiego za pomocą wahadełka na sznurku. Pewnie, że fajnie jest w ramach kółka fizycznego porobić takie ćwiczenia, ale na lekcjach to strata czasu. Pracownie fizyczne, czy matematyczne są w niemieckich szkołach fantastycznie wyposażone, ale co ciekawe, gdy pytam uczniów ile jest 9x7, to robią wielkie oczy. Liczenie w pamięci nie mieści im się w głowie. Mają od tego kalkulatory. Może dlatego Niemcy chętnie biorą Polaków do pracy, wiedzą, że oni umieją sobie poradzić bez komputera. Podoba mi się również to, że w niemieckiej szkole fizyka i matematyka są związane z życiem. Uczniowie uczą się o ciekłych kryształach – plazmach, ekranach komórki, obliczają stosując rachunek prawdopodobieństwa i algorytmy czy przeżyje populacja ptaków, jeśli dotknie ich taka i taka choroba, albo czy będzie rentowne dla firmy objąć pewne działania ubezpieczeniem. W klasie mat-fiz. mojej córki uczniowie przygotowywali projekt remontu hali sportowej, który miał duże szanse na wdrożenie. Mieli spotkania z architektem, wycieczkę do fabryki okien. To była i teoretyczna i praktyczna praca. [Wielu niemieckich nauczycieli] wpędza się w taką psychologiczną pułapkę – jest bezpieczeństwo, ale brak pasji, czy zamiłowania do zawodu. A przecież nie wytrzymasz w szkole, jeśli nie lubisz uczyć. – A solidaryzuje się Pani z polskimi nauczycielami? – pytam Barbarę. – Naprawdę nie wiem jaką reformę edukacji trzeba by było w Polsce przeprowadzić, by poprawiła się sytuacja nauczycieli – wzdycha Barbara. – Widzę potrzebę wielkiej rewolucji. Bo dopóki nauczyciele nie będą w zgodzie ze sobą, ze swoim zawodem, ze swoimi kolegami w pracy, to niczego nie osiągną. Gdyby byli dla siebie bardziej życzliwi, byłoby im lżej. I wcale nie chodzi mi o integrację typu wódka na zapleczu pracowni. I tak, podam tu przykład niemieckich nauczycieli. Oni nie ukrywają w szufladach swoich sprawdzonych przepisów, czy pomysłów na lekcje, ale się nimi dzielą i chwalą. Mówią: „Przecież to dla wspólnego dobra”, albo: „Opracowałam taki i taki test, jest tu, korzystaj z niego, jest bardzo pomocny”, czy: „Zobacz, skonstruowałem doświadczenie, uczniowie je uwielbiają. Mogę ci wytłumaczyć.” Ale nie oszukujmy się. Niemieccy nauczyciele też są sfrustrowani. Bo wiele osób idzie na urzędnika państwowego ze względu na pewne pieniądze, nisko oprocentowane kredyty i obiady za jedno euro na stołówce. Przez to wpędzają się w taką psychologiczną pułapkę – jest bezpieczeństwo, ale brak pasji, czy zamiłowania do zawodu. A przecież nie wytrzymasz w szkole, jeśli nie lubisz uczyć. Godne życie nauczyciela Dorota zaciąga się dymem z papierosa i mówi z pewną dumą w głosie: – A ja wytrzymuję. Są miesiące, gdy prowadzę dzień w dzień kursy online z języka angielskiego, po 10 godzin, czyli 5 bloków po 1,5 godziny. I mam 210 euro za taki dzień. Potrafię wyciągnąć w miesiącu od 4200 do 4800 euro. Od do lekcje, a od dyżur jakby ktoś z uczniów miał pytanie czy problem z pracą domową. Grupy są do 24 osób. Nie zawsze uczę z biura, mogę też z domu. Mam tu cały potrzebny mi sprzęt. Pani Dorota | Fot. z archiwum prywatnego Gdy pytam Dorotę jak się uczy Niemców, śmieje się: – Dobre pytanie. Powiedzmy, że Niemców. Mam mix. Jest i Litwin, i Japonka, i Polacy. Bezrobotni to bardzo specyficzna grupa. Są często roszczeniowi. Potrafią powiedzieć, że to oni mi płacą. Dziś, gdy mój student odezwał się po chamsku do koleżanki z grupy, musiałam interweniować. A wtedy wyskoczył, że jestem Polką i dlatego nie może się ze mną dogadać. Mam na szczęście możliwość usunięcia takiego delikwenta ze spotkania. Oni chcieliby się uczyć angielskiego po niemiecku, żeby im wszystko wyjaśniać i tłumaczyć. A ja, od razu, na dzień dobry wyjaśniam, że nie, że nie mówię po niemiecku. Choć, tak między nami, to mam już B1, sama się nauczyłam i wszystko załatwię, nawet awanturę zrobię. Na szczęście wczoraj miałam hospitację i pani, która przyszła mnie ocenić była zachwycona. Cała w ochach i achach, mówiła, że widać, że jestem po studiach pedagogicznych. Myślę więc, że przedłużą ze mną kontrakt na kolejny rok. Dorota mieszka w centrum Hamburga. Wynajmuje 80 m2, za 714 euro. Mówi, że ją stać, i że to i tak niedrogo. Jej znajomi płacą za mniejsze 1500 euro. Wyremontowała, fajnie urządziła, jeszcze tylko kuchnia do zrobienia jej została. – W Polsce musiałabym ciułać – opowiada Dorota. – A tu robię pranie i nagle pstryk – jedziemy po suszarkę. Albo rozmawiamy, że brakuje w sypialni telewizora. I pięć minut później go kupujemy. Ot, tak. Siła nabywcza euro. – A jest coś na czym przejechała się Pani w tych Niemczech? – pytam Doroty. – Na katolickim gimnazjum, gdzie na początku trafił mój syn – odpowiada Dorota. – Snobizm, Gucci i Armani, a nie nauka. Potraktowali nas tam, jak tych na socjalu, choć ja nigdy na zasiłku dla bezrobotnych nie byłam. W końcu po wielu awanturach i stresach, odsyłaniach i odmowach, syn poszedł do szkoły państwowej. I jestem zachwycona. On zresztą też. Chętnie tam chodzi. Nawet nie chce słyszeć, że mielibyśmy się gdzieś przeprowadzić. A rozważacie powrót do Polski? – pytam polskich nauczycielek Był czas, że nie było mi w Polsce tak źle – ciągnie Dorota. – Miałam uczniów, prywatne szkoły językowe, pracowałam po 50 godzin tygodniowo i więcej, zarabiałam. Ale ciągle dręczyło mnie, że nie pracuję na swoją przyszłość, bo na umowach śmieciowych, to ani emerytury, ani renty, ani nic. Do tego po krachu w Nowym Jorku firmy zaczęły rezygnować z kursów językowych, a korepetycje, wiadomo, ciągle są odwoływane. To nie były pieniądze, na których mogłam polegać. Mimo to, może byśmy się jakoś przekołatali z tym moim synkiem w Polsce, ale wyjechałam też ze względu na niego. Bo jemu będzie w Niemczech łatwiej. Nie będzie musiał startować od zmywaka i wynajętego pokoju. Poza tym, powiem Pani szczerze, aktualna sytuacja polityczna w Polsce budzi we mnie gniew. A Pani, Barbaro? – pytam. – Cóż, miałam już trzy życia jak w grze komputerowej – odpowiada Barbara. – I teraz jest czwarte, może już ostatnie? Poznałam Hamburczyka, który został moim mężem. Odeszłam ze szkoły. Prowadzę firmę spedycyjną. Dobrze mi tu. Choć mąż czasem marzy, byśmy zamieszkali w polskich górach, więc któż to wie? Anna kiwa głową. – Tak, życie jest nieprzewidywalne – wzdycha. – Przekonałam się o tym już nie raz. Dlatego mostów za sobą nie paliłam i jakby co, to dom rodzinny na południu Polski czeka.
rc3dpu.
  • ljl4pp0xrs.pages.dev/380
  • ljl4pp0xrs.pages.dev/92
  • ljl4pp0xrs.pages.dev/163
  • ljl4pp0xrs.pages.dev/260
  • ljl4pp0xrs.pages.dev/243
  • ljl4pp0xrs.pages.dev/259
  • ljl4pp0xrs.pages.dev/23
  • ljl4pp0xrs.pages.dev/130
  • ljl4pp0xrs.pages.dev/229
  • polska szkoła jazdy w niemczech